A przynajmniej chcemy w to wierzyć, ponieważ jesteśmy dewotami. Czasami wszakoż wątpimy. A gdy ogarnia nas zwątpienie, mówimy sobie, że muzyka tych wersów wcale nie jest aż tak oczywista, że to być może my sami ją w tych wersach zawarliśmy, wznosząc do nieba modły, nie Bóg, nie wszystkie muzy z Charleville, nie geniusz; że to tylko wiek przesadnej dewocji umieścił te nuty na pięciolinii. Ot co, stało się: jest to być może tylko zwyczajna piosenka, ale brzmi równie bajecznie jak organowe wykonanie Te Deum.
mówisz, że to rewolta; czysta miłość, czy też nicość i zbawienie, albo upadek bez końca, zaś w tym upadku niestrudzona obecność tego, czego już nie nazywamy Bogiem; mówisz, że to żałoba po Bogu i blef pozwalający Boga odtworzyć; ale kiedy Boa nie lubisz, powiadasz, że to niczym nieskrępowana radość bycia żywym oraz najczarniejsze szczęście zostania niewolnikiem śmierci, nieważne: ważne jest to, by trzymać w ręku wielkie czynele, umieć nimi o siebie uderzać, żeby wydawały z siebie ten dźwięk, który słychać u Rimbauda.
Mówi się, że miłość ta zawładnęła ich duszami i źle skończyła, jak to zwykle bywa, kiedy uczucie zawładnie duszą.
umiejętnie grała na strunie Ewy.

Zamiast być poetą, był tylko artystą - człowiekiem wolnym, który ma czas, zmienia kamizelkę, zastanawia się, czy ojcem jest Nadar, czy Hugo, Courbert czy Gombetta.
Nie wiadomo właściwie, czym jest "Sezon"; wydaje się jedynie, że to wielka literatura.
małe magiczne in-folio, które bardziej syci niż chleb i bardziej zawodzi
od której z otchłani agonii domagał się być może Boga, być może złota i faworytów
Nic nie świadczy o tym, że królowie Apokalipsy nie łkają wiecznie, wypowiadając w odpowiednim momencie po trzykroć słowo sanctus.